31 sierpnia 2012

Róża



Zakwitła po cichu
Nie wiedziałam że śpi
Odgarnęłam dwa płatki
Sennie przetarła oczy
I ziewnęła
- Przecież śpię
Nie widzisz ?
Delikatnie pogłaskałam
Smukłe dwa kolce
I otarłam łzę

Przez marzenia



Przez marzenia
Przez sny
Przez cienie
Idę do ciebie zawsze
Me milczenie

                                                            

Skamieliny



Między granicą śmierci
I granicą obłędu
Biała ściana samotności
Z lodu
Umarłych serc..


                                                                      

Jajko



Jajko było początkiem.. Może..
Głowa jak jajko
Poorana cierpieniem
Mogła się rozpaść w każdej
Chwili snu..
Znów wracałam do wymyślonych
Obrazów
Do domu
Którego nie było..
Do jajka co pękło
W te lata upalne, letnie
Złociste jajko snów
Nieistnienie..
Przecież to tylko miraż
Zmęczenie..


                                                             

Któregoś dnia..



Któregoś dnia pójdziemy
Trzymając się za ręce
Przez smugę cienia
W światełko dalekie
Któregoś dnia
Gdy skończą się marzenia
Odejdziemy w ciszę
Z wiekiem
Lecz dzisiaj jeszcze
Gdy jeszcze oddychamy
Daj nam Panie coś chcieć
I pragnąć czegoś skrycie
Bo za tamtą nocą
Gdy zamkną się już bramy
Nic pragnąć nie będziemy
Tylko marzyć życie..
Niech umarli nigdy
Nie zazdroszczą żywym
Życia, marzeń, oraz pragnień
Wszelkich
Na granicy cienia
I za wielką wodą
Już nie potrzebne są przecież
Marzenia..                                                                                                             

Nie płacz



Nie płacz nad światem
Choć to tak boli
Tabula rasa w duszy każdego
A potem piasek przysypie wszystko
I szary proch
Już do niczego
I tylko łza wielka.. kropla czerwona
Zabłyśnie czasem w oku każdego
I tylko piecze
I tylko boli
A ciężka taka jak gruda soli
I serce ludzkie do trawy przyciśnie
A kwiaty rosną i kwitną wiśnie..
A człowiek schylony nad własnym bólem
I tak mu ciężko
Nie wiem dlaczego
Nie płacz nad światem
To nic nie zmieni
Bo człowiek zawsze jest do niczego
A zło wyrasta z ziemi jak chwasty
A potem
Szerzy się.. pełza.. i pleni
A serca ludzkie zgrubiałe jak ręce
I wszystko głupie
I wszystko nędzne..
A Ziemia kręci się dalej powoli
I wszystko szare
Jak gruda soli..
I nie masz już wcale siły dla niego
I nawet kochać
Nie wiesz .. dlaczego..

                                                                      

Dziękuję



Za każde serdeczne słowo
Za każdy gest
Dziękuję Ci Człowieku, że jesteś
Dziękuję.. żeś jest..

Nic od Ciebie nie chcę
Nic nie zapominam
Przeszły lata, pory roku..
Znowu idzie zima

 A Ty jesteś i trwasz tutaj
Jak kamień przy drodze
Chodż, ogrzeję ci choć dłonie
Puki jeszcze chodzę..

Potem pozwól, że się wesprę
Troszeczkę na Tobie,
Łzę obetrę, lub zaśpiewam
Strudzony wędrowiec

I tak razem trwać będziemy
jak splecione drzewa
Aż nas kiedyś noc zagarnie
Aż nam ptak zaśpiewa

I pójdziemy potem w ciszy
Na złociste pola
By odrodzić się na nowo
Jeśli taka wola

I choć ciało umrzeć może
Miłość nie zagaśnie
Mrok rozjaśni światło Boże
Będzie w świetle rażniej..

Bo to ze światła.. rodzi się życie.. Życie i uśmiech..
               a Miłość jest światłem wiecznym..





                                                                                        

Z Platonem



Zasypiałam z Platonem
A Człowiek Śmiechu
Wykrzywiał twarz
Hugo
Nie mogłam zasnąć
Przebacz Mamo
To kłamstwo
Wiecznie
Śni swój sen
W promieniu latarki

                                                                                   


                                                                   

Fotograficzny papier



Wyczarowałam pod powiekami
Diamentowe gałązki lodu
W śniegowej bieli
Podłożyłam fotograficzny papier
Lodowe drobiny ogrzałam słońcem
Ozłociłam promieniem
Wtuliłam  zmarznięte ręce
W gruby szalik
Patrzyłam
Słońce ozłociło śnieg
Już wschodziło
Przyglądnęłam się więc swoim
Kryształkom
Polałam je sokiem z maliny
I zasnęłam spokojna
O swój uśmiech

                                                                            

Powrót



Stare dęby szumiały w dąbrowie
Ptasie śpiewy niosły się
Po lesie.. po łąkach
Na polanie kurhan
Pradawny
Cichy i spróchniały krzyż..

Słońce wstało właśnie
Drogą szedł człowiek..

Na las patrzył
Na stare chałupy w dole
Serce spragnione tych łąk
Kwiecistych
Powierzał Bogu..

Wracał do swoich
Stęskniony
Wracał, gdy dzień nowy
I czysty, pogodny jak szczęście
narodził się z jeziora..

Na rozstaju
Zatrzymał się chwilę
Pomyślał..
-  Witam was wierzby
W promieniach rannych i mgły
Moje dzieciństwo
Każdy miniony dzień
Witajcie !..



Senny koszmar



Nieoddychający.. Pozdrawiam was..
Widzę w mroku świetlną smugę
Rozrastające się ramiona
Cienie
Czy mgła ta ma oczy ?
Nic.. mrok.. szepty..
Przechodzę przez smugę
Czuję ciemność
Zło czające się w mroku
Schody.. krużganki..
Naftowe lampy
Coś ukrytego oddycha.. przeraża..
Drży czerwień
Potem budzi mnie krzyk
Światło..
Niech stanie się światłość !

Miłość przegrała jesienią



Miłość przegrała jesienią
Gdy stałam się niewolnikiem
Serca i złota
Szeleszczącego pod stopami..
Wiatr zimny owiał mi duszę
Już nie wiedziałam gdzie idę
Już nie czułam
Co muszę zrobić, by stać się
I nie istnieć
Na krawędzi wszechświata
Płakałam..
Mijały lata w piasku pustyni
Nie było imienia
I brata nie było..
Skończyła się Ziemia
A ja, jak głupi wędrowiec
Trzymałam się gwiazdy zagłady
I popiołów..
Marzyłam już tylko jedno
Zapomnieć..


                                                                 

Miliony



Miliony rzeczy których nie używam
Poskładane grzecznie
W pudełeczkach szuflad
Milczą o przeszłości..
O jakiejś zachciance małej
Chwilce radości
Zagracają me życie i ciążą
Jak balast
Smutkiem wspomnień
Za życiem co przemija
Jak rzeka..
Przepływa przez miliony gwiazd
I niknie w dali
Gdzieś za horyzontem
Jak smutna księga snów..

                                                                                     

Między nami nic




Między nami nic
Prócz miłości i bólu
Prócz cierpienia
Nic..
Pustka tylko
Zawieszenie..
Kołyszą się w próżni
Choinkowe bańki
Życie nic nie znaczy
Życie nie istnieje
Życie jest..

                                                                                        

Wicher




Jej miłość przeszła jak wicher
Łamiąc drzewa i życie
Płomień spopielił niebo
I lasy wokół kręgu..
Oczy były ślepe
Mózg przeżarł narkotyk zagłady
Gdy pomyślała, że tak wielkie
Uczucie.. rozgrzeszy  wszystko..
Za tą myśl zapłaciła bólem
Większym od śmierci
I życiem bez życia..
A potem
Zapomniała nawet łez swoich..

                                                                                    

Koniec



I kiedyś stało się wszystko
Co stać się miało
Czarne niebo rozbłysło
Tysiącem cudów
Ucichły ptaki i wszyscy usłyszeli
Ciszę..
Ciszę tak wielką jak ból
A twarz miała Boga
POWIEDZIAŁ
I nie istniał już Świat
Ze swoim obliczem
I każdy był tylko tęczą
Światełkiem..
Maleńką plamką na wielkim
Nieboskłonie..
Zniknęły morza i góry
Na horyzoncie dalekim
Tylko popiół..
Ptaki zmiecione ręką Boga
Inne już otrzymały niebo
A każdy był już, tylko snem swym
We śnie własnym
Nie istniała Ziemia..
                                                                                                                            


                                                                                                                             

Gdzieś za grubą ścianą
Słyszała głos
Miał barwę pereł..
Szczupłymi palcami
Wiązała po raz setny, splątaną nić
Wyłuskała ze skały promień
Już mogła iść..
W dole szumiało czarne morze..